środa, 16 grudnia 2015

Po co ci kaloryfer na brzuchu?

Chyba nie ma wśród nas osoby, która nie zetknęłaby się z modą na bycie "fit". Fit przemawia do nas z telewizji, gazet, a przede wszystkim z internetu.

Zanim więc zostaniemy wciągnięci przez tę medialną machinę, warto zadać sobie pytanie, co dla nas tak właściwie oznacza zwrot "być fit"?

Ja osobiście nie lubię tego słowa, ale gdybym miała stworzyć własną definicję, to byłoby to - mówiąc w skrócie - szeroko pojęte dbanie o siebie i swoje zdrowie.
Warto w tym miejscu zerknąć na współczesną definicję słowa "zdrowie" wg WHO. Mówi ona o pełnym dobrostanie fizycznym, psychicznym i społecznym. Pojawia się w niej angielskie słowo "wellbeing", które powinno w naszych głowach zastąpić "fit".



źródło: www.griffith.edu.au


Dlaczego o tym wspominam? Łatwo zauważyć, że dla wielu osób (a może większości...?) "fit" jest rozpatrywane tylko w aspekcie fizycznym. Są to działania podejmowane w jednym, ściśle sprecyzowanym celu - osiągnięcia konkretnego wyglądu.
Jednym z czołowych wyznaczników bycia fit jest tytułowy kaloryfer na brzuchu. Sześciopak, sixpack, krata... Każdego dnia internet zalewają miliony zdjęć tej części ciała. Zdjęcie przed lustrem, ujęcie z góry, nonszalancko podwinięty podkoszulek. Ludzie dochodzą do perfekcji w robieniu selfie własnego brzucha.
Jakiś czas temu amerykańska trenerka fitness została zaatakowana w internecie, że jest kłamczuchą i nie jest prawdziwą trenerką, bo nie ma kaloryfera.
Dla wielu osób taki a nie inny wygląd mięśni jest właśnie wyznacznikiem bycia fit, dobrej formy, dobrej kondycji, czy wreszcie zdrowia [sic!].

Niestety nietrudno zauważyć, że dla pewnego grona, rzekomy zdrowy tryb życia jest tylko przykrywką do leczenia kompleksów, poprawy niskiej samooceny, braku pewności siebie, czy drogą do pozornego rozwiązania innych, głębszych problemów.
Instagramowe domorosłe celebrytki zakładają coraz bardziej kusą bieliznę i posuwają się coraz dalej w eksponowaniu ciała, byle tylko podbudować ego. Codzienna dawka komplementów od obcych ludzi z internetu działa lepiej, niż poranna kawa!
Oczywiście mało kto ma odwagę przyznać, że liczy się dla niego tylko wygląd, a ów cel uświęca środki. Słyszymy za to szumne hasła o zdrowym stylu życia, zdrowym odżywianiu i wielkim szczęściu, jakie przynosi ćwiczenie na siłowni.
Każda taka osoba z marszu tytułuje się inspiracją i motywatorką. To takie świetne uczucie! Wreszcie stać się kimś docenianym, podziwianym. W realnym życiu jest to trochę trudniejsze. Zawsze znajdzie się ktoś lepiej wykształcony, bardziej oczytany, bardziej elokwentny, odnoszący większe sukcesy, czy po prostu bardziej lubiany. W realnym życiu chodzimy w ubraniach i nikt nie widzi i nie chwali naszego kaloryfera. A w internecie wystarczy szybkie zdjęcie, bluzka do góry, jedno selfie brzucha. Odśwież komentarze: "Jesteś moją motywacją!". Uff. Radość, szczęście - jestem kimś!

Po co poruszam ten temat tabu? Warto uświadomić sobie to wszystko, zanim damy się wciągnąć w kłamliwą machinę "bycia fit". Zanim ktoś usilnymi staraniami w końcu przekona nas, że tak powinniśmy wyglądać, tak żyć, że to jest piękno, że to jest zdrowy wygląd. Zanim ktoś w końcu wyleczy przy naszej pomocy kompleksy i sprawi, że poczujemy się gorsi.


Mięsień prosty brzucha - to właśnie on tworzy "sześciopak".
(żródło obrazka: doz.pl)


Zanim pozazdrościsz komuś kaloryfera na brzuchu, zadaj sobie tytułowe pytanie: po co jest ci on potrzebny?
Może przybliżmy kilka faktów.


  • Mięśnie brzucha są oczywiście bardzo istotne, ale przede wszystkim ich warstwa głęboka (albo bardziej fachowo: mięśnie ściany tylnej brzucha). To ona odpowiada za ochronę i stabilizację kręgosłupa, prawidłową postawę, a także usprawnia pracę narządów wewnętrznych i czynności takich jak oddychanie, trawienie. Niestety silne mięśnie głębokie nie wyglądają szczególnie sexy, więc większość osób skupia się na warstwie powierzchownej (przedniej), która nie odgrywa tak istotnej roli dla naszego zdrowia, ale za to tworzy pożądany "sześciopak".


  • Pracując jedynie nad rozwojem warstwy mięśni powierzchownych, a zaniedbując mięśnie głębokie, możemy doprowadzić do zachwiania równowagi w naszym układzie mięśniowym. Może się to objawić w postaci nieprawidłowej postawy ciała, bólów karku i pleców, zaburzeń w obrębie miednicy.

  • Kobiety z natury są hojniej obdarzone ilością tkanki tłuszczowej w organizmie. Gromadzi się ona na przykład w piersiach, na biodrach, jak również na przedniej ścianie brzucha. Łatwo się domyślić, że aby wypracować kaloryfer i wyeksponować mięśnie brzucha, należy najpierw pozbyć się tkanki tłuszczowej. Niestety w przypadku kobiety zbyt niski poziom tkanki tłuszczowej może mieć poważne konsekwencje zdrowotne, takie jak: brak równowagi hormonalnej, zanik miesiączki, zmniejszenie płodności. Kolejnym problemem, który dotyczy kobiet w przypadku zbyt niskiego poziomu tłuszczu, jest utrata masy kostnej. Jest to spowodowane niskim poziomem estrogenu, który sprzyja utracie minerałów, co skutkuje utratą gęstości kości.


  • I na koniec: kaloryfer na brzuchu nie wyleczy twoich głęboko skrywanych kompleksów. To tylko element wyglądu, który nie uczyni cię mądrzejszą, ładniejszą, bardziej lubianą. Prawdziwe życie różni się od tego w internecie. Owszem, ludzie widzą, jak wygląda twoje ciało, czy jesteś szczupła, zgrabna. Ale nie dostrzegają przez ubranie takich detali, jak mniej lub bardziej wyeksponowane mięśnie. Jak najbardziej warto dbać o siebie i swoje ciało, ale "wyhodowanie" takich mięśni wymaga czegoś więcej, niż przeciętna aktywność i zdrowa dieta. Od posiadania zadbanego ciała i płaskiego brzucha, do utrzymania regularnego sześciopaku jest daleka droga. Czy jest to coś, dla czego warto obsesyjnie ćwiczyć czy do końca życia zrezygnować z wypadów z przyjaciółmi na pizzę lub drinka?

Temat kaloryfera na brzuchu tak naprawdę jest pretekstem do poruszenia czegoś głębszego. Wróćmy do przedstawionej wyżej definicji zdrowia i pytania, czy "bycie fit" się w niej mieści?

Jak przypuszczałam, zaczynają się pojawiać osoby, które mają w końcu odwagę przyznać, że życie w stylu fit i walka o umięśnione ciało wcale nie wpłynęły pozytywnie na ich stan zdrowia.
Mordercze treningi wykonywane z dużą częstotliwością, restrykcyjna dieta, często wspomagacze, które mają usprawnić wzrost mięśni. To wszystko powoduje zaburzenie homeostazy organizmu, rozregulowanie gospodarki hormonalnej i różne problemy zdrowotne, których nie widać na pięknych zdjęciach w internecie.

Na zdrowie składa się również stan dobrostanu psychicznego. Wszyscy fit-ludzie zarzekają się, jacy to są szczęśliwi, prowadząc taki styl życia. Każde zdjęcie na instagramie ma hashtag #happy i #ilovemylife.
Czy aby na pewno uszczęśliwi nas życie wg ściśle rozpisanego grafiku? Zrywanie się bladym świtem, żeby móc zrobić trening przed pracą. Podporządkowywanie rozkładu dnia do harmonogramu ćwiczeń. Rezygnacja z innych aktywności, żeby nie zawalić planu treningowego. Codzienne sprawdzanie przed lustrem, czy mięśnie urosły, albo broń Boże się nie zmniejszyły.
I druga, żywieniowa strona medalu - obsesyjne liczenie kalorii, ważenie posiłków, przeliczanie "makro". "Mogę zjeść tylko dwie truskawki, bo trzecia już nie mieści się w moim makro". Przygotowywanie codziennego zestawu pudełek z dietetycznymi posiłkami. Żywienie się samym ryżem, kurczakiem i omletami białkowymi.
Lęk przed wyjściem ze znajomymi do restauracji - czy w menu będzie coś dietetycznego? Przecież nie mogę złamać diety, a znowu znajomi mnie skrytykują, jeśli odmówię zjedzenia czegokolwiek.

I tutaj dochodzimy do kolejnego aspektu zdrowia - dobrostanu społecznego.
Obserwując z boku fit-maniaków, można zauważyć postępującą alienację i zachowania aspołeczne. 
Często czytam o tym, jak wywołuje w nich panikę zaproszenie na wesele czy inną imprezę rodzinną. Bo tam będą same tłuste, kaloryczne potrawy, bo będą mnie zmuszać do zjedzenia kawałka tortu. Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, gdy ludzie całkiem serio piszą, że rozważają zabranie na wesele własnego jedzenia w pudełkach.
Obserwuję z boku, jak z powodu diety i harmonogramu ćwiczeń rezygnują z wyjść z przyjaciółmi, spotkań towarzyskich. Przed wyjazdem na wakacje histerycznie szukają hotelu z siłownią, żeby nie opuścić ani jednego treningu. Panicznie boją się, żeby podczas wczasów nie zawalić diety.
A w końcu alienują się od starych znajomych, którzy nie są fit i otaczają się tylko ludźmi podobnymi sobie. Nawzajem nakręcają się na ćwiczenia, wspólnie omawiają spożywane posiłki i oczywiście komplementują swoje nowe fotki: "Brawo kochana! Jesteś taka cudowna!".


źródło: http://ianluntecology.com/




Warto dbać o zdrowie i prowadzić zdrowy tryb życia. Ale zanim rozpoczniemy projekt "fit", zastanówmy się, co to tak naprawdę dla nas znaczy?


Czy obsesyjne skupianie się na wyglądzie wyjdzie nam na dobre? Przecież jest to coś tak bardzo ulotnego. Wystarczy choroba, przeziębienie, gorsze dni, lekka kontuzja. I nagle wszystko się wali. W przypadku kobiety oczywistym jest, że zajście w ciążę uniemożliwi wiele typów ćwiczeń, zmusi do zmiany sposobu odżywiania. Tak, ciąża zniszczy twój kaloryfer na brzuchu. Ale czy aby na pewno jest on dla ciebie taki ważny? 



Przemyślmy wszystko długofalowo i włączmy rozsądek. Wypad na drinka ze znajomymi raz na kilka miesięcy nas nie zabije. Kawa i ciastko z przyjaciółką raz na jakiś czas nie sprawi, że z marszu przytyjemy kilka kilogramów. A godzina czytania ciekawej książki pod ciepłym kocem być może da nam więcej, niż godzina machania sztangą. Zamiast spędzać czas z trenerem personalnym na siłowni, może lepiej pojeździć na rowerze z bliską osobą lub pójść na spacer z dawno niewidzianą babcią.

I przede wszystkim rozsądnie dobierajmy motywację i fit-idoli. 
Osoby, które tytułują się motywatorami zdrowego stylu życia, bardzo często nie mają pojęcia o zdrowiu i ludzkim organizmie. Często dyktują komuś zalecenia dietetyczne na podstawie informacji znalezionych na przypadkowych blogach czy niemerytorycznych stronach internetowych. Powielają stereotypu bądź aktualne mody żywieniowe, które nie mają naukowych podstaw. Pokazują ćwiczenia, które doprowadzą do uzyskania upragnionej muskulatury, ale mogą też wyrządzić nam krzywdę.
Pamiętajmy, że osoba, która codziennie wkleja zdjęcie z podpisem, jaka to jest szczęśliwa, niekoniecznie musi taka być. Jeśli jesteś szczęśliwy, nie potrzebujesz codziennie o tym wszystkich dookoła zapewniać. Jeśli kochasz swoje ciało, nie potrzebujesz codziennie szukać komplementów na jego temat od obcych osób. Jeśli jesteś pewny siebie i świadomy swojej wartości, nie potrzebujesz codziennie dowartościowywać się kolejnym selfie.

Nie daj sobie wmówić, że kaloryfer na brzuchu to coś, czego potrzebujesz do szczęścia i zdrowia. ;-)


Powodzenia w odszukaniu własnego "wellbeing"! :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz